Ustka (niem. Stolpmünde, kaszub. Ùszcz) – miasto w północnej Polsce, w województwie pomorskim, w powiecie słupskim, siedziba gminy wiejskiej Ustka, na historycznym Pomorzu Zachodnim. Ustka jest położona na Wybrzeżu Słowińskim, u ujścia rzeki Słupi do Morza Bałtyckiego. Jest miastem portowym, uzdrowiskiem z dwoma letnimi kąpieliskami morskimi.
We wczesnym średniowieczu Ustka była kaszubską osadą rybacką przynależną do kasztelani słupskiej i dzieliła historyczne losy z pobliskim Słupskiem. Obecnie, klimat starej portowej osady znaleźć można jeszcze wśród rybackich domów w kwartale wytyczonym ulicami Marynarki Polskiej i Czerwonych Kosynierów. Zachował się tu jeszcze układ uliczek średniowiecznej wsi, który z uwagi na jego wartość historyczną, objęty został ochroną konserwatorską. (źródło: Wikipedia)
Dlaczego Ustka?
Jako młode małżeństwo wyczekujące pierwszej pocovidowej przygody chcieliśmy przeżyć coś przyjemnego, a zarazem nie wymagającego zbyt dużych przygotowań, czy zawiłej organizacji. Zaś z racji na to, że nie mamy samochodu, można tam się dostać bez większych problemów. Ustka spełniała te wymagania wzorowo.
Z Wrocławia można doń dojechać bezpośrednio korzystając z PKP Intercity. Dla nas był istotny również czas przejazdu, ponieważ podróżujemy z niespełna dwuletnią pociechą, a ta mimo tego, że jeżdżenie pociągiem odziedziczyła po mnie w genach, to i tak ma pewne limity dziecięcej wytrzymałości (a my rodzicielskiej).
Bezproblemowość tej eskapady musiała być spełniona jeszcze z jednego powodu. Moja żona jest w drugiej ciąży, zatem oprócz ograniczeń czasowych musieliśmy ograniczyć też bagaż per osoba, bo tylko taka opcja gwarantowała nam komfortową i nieuciążliwą podróż (szczególnie dla mojej małżonki).
Przygotowania do wyprawy.
Gdy znaleźliśmy już odpowiedź na pytanie „Gdzie?”. Przyszedł czas na wybór konkretnej lokalizacji. Moglibyśmy się skusić na wywiad środowiskowy, ale poszliśmy po linii najmniejszego oporu i skorzystaliśmy z booking.com. Tam konkretnych lokali było sporo, aczkolwiek do tych też mieliśmy pewne wymagania. Przede wszystkim liczyła się dla nas bliskość morza oraz możliwość sporządzania posiłków we własnym zakresie. Co determinowało pokój/mieszkanie z aneksem kuchennym.
- Termin – Tłumy w mieście, tłumy na plaży, tłumy wszędzie, to zdecydowanie nie nasze klimaty . Chcieliśmy podróżować na spokojnie, więc liczyło się dla nas również to, aby nie robić tego w ścisku. Stąd termin czerwcowy, czyli przed sezonem. Ma to swoje minusy, bo np. część miejsc jest po prostu zamknięta, ale braliśmy to na klatę, bo wiele nam do szczęścia nie potrzeba.
- Lokalizacja – Po przeanalizowaniu paru opcji wybór padł na Sun&Snow Wczasowa. Dlaczego? Było blisko morza, było blisko basenu (Hotel Grand Lubisz) i blisko…. biedronki. Stołowaliśmy się głównie u siebie więc TEN sklep tuż za rogiem był strzałem w 10. Owszem tanio nie było, ale było bezproblemowo i przyjemnie, czyli idealnie na pierwsze wspólne wakacje. W końcu tak miało być!
- Bilety – Aby dostać się do Ustki pociągiem musieliśmy zadbać o miejsca, a tym samym o bilety. Tu trochę się naczekaliśmy nim PKP udostępnił nowy rozkład i będzie można rezerwować (z wyprzedzeniem) przejazd, ale finalnie nasze wejściówki mieliśmy około 3 tygodni przed terminem wyjazdu. Co ważne, dzięki nowemu cennikowi, który uwzględnia mniej oblegane składy oraz wcześniejszy wykup udało się zrobić to po promocji.
- Bagaże – 3, prawie 4 osobowa rodzina, i mały bagaż to wyzwanie. Finalnie nasze klamoty ograniczyły się do 60 l plecaka (duży turystyczny), 30 l plecaka (dzienny), torby i paru innych rozwiązań, które sprawiły, że trud taszczenia tobołów spadł w sporej części na wózek.
- Research atrakcji – Tu najlepiej spisał się wujek Google i liczne opisy tras i wycieczek. Zawiodłem się trochę na mapach i poradnikach, bo tych uwzględniających akurat obszar naszego zainteresowania (Ustka i najbliższe okolice) było jak na lekarstwo. Niemniej jeśli ktoś potrzebuje również znajomości okolicznych parków, to polecam tę mapę „Słowiński Park Narodowy” daje radę. Szczerze, to był nasz pierwszy wyjazd i nie chcieliśmy planować wszystkiego od A do Z, więc na tym polu poszliśmy trochę na żywioł w imię „niech Ustka nas zaskoczy!”
Ustka: na miejscu
Sun&Snow Wczasowa było dla nas idealnym miejscem na nocleg i odpoczynek, ale prawdę mówiąc nie jest to miejsce zbyt optymalne (szczególnie dla Was), aby wyznaczać sobie cele swoich wypraw. Dlatego też w pierwszej kolejności polecam zajrzeć do…Usteckiego Centrum Informacji Turystycznej.
Miejskie Centrum Informacji Turystycznej w Ustce

Popularne porzekadło głosi „Kto pyta, nie błądzi”. Dlatego też na pierwszy ogień warto wziąć miejsce gdzie można zasięgnąć języka. Przemiła obsługa tego centrum wyjaśni kilka zawiłych kwestii np.:
- Opłata klimatyczna – Ustka to uzdrowisko, więc ma swoją dodatkową opłatę, która jest pobierana za raczenie się prozdrowotnym klimatem tego miejsca. Nie wnikam w sens tej idei, niemniej muszę przyznać, że efekty jej istnienia widać w całym mieście. Mało kto jednak wspomina, że opłacając ją ma się dostęp do benefitów. O to właśnie warto dopytać (tu link do aktualnego pakietu)! Są to m.in. zniżki na atrakcje, czy możliwość bezpłatnego korzystania z komunikacji miejskiej. Daje to perspektywę na realne oszczędności, więc lepiej to wiedzieć, niż nie.
- Koncerty, wydarzenia, atrakcje – przed sezonem jak i podczas niego w Ustce sporo się dzieje. W MCIT dowiemy się wszystkiego co istotne na najbliższe kilka miesięcy do przodu.
- Mapy, pamiątki, książki – w centrum zakupimy również odpowiednie mapy. Nam się szczególnie spodobała mapa dla dzieci – koszt 2 zł, oraz darmowa mapka miasta wydawana w formie zwykłej kartki ze skoroszytu. Można nabyć też pamiątki, i tu trzeba przyznać ceny mogą być bardzo konkurencyjne do innych punktów. Nam (mi) bardzo spodobało się stoisko z książkami, i jako pamiątka znad morza nabyliśmy „Hej Przedziadku!” Paula McCartneya (tak tego właśnie).

Bardzo polecamy! Miła obsługa Miejskiego Centrum Informacji Turystycznej w Ustce, przyjemny wystrój oraz mnogość istotnych informacji gwarantuje, że rozpoczynając zwiedzenie Ustki właśnie od tego punktu zbyt wiele nas nie ominie.
Mistral Cafe Tu i Teraz

Zaledwie parę kroków od Miejskiego Centrum Informacji Turystycznej w Ustce znajduje się miejsce do którego powinien zajrzeć każdy miłośnik lodów, dobrej kawy i ciacha. Choć zdarzają im się małe potknięcia tj. zapominanie o wydawaniu paragonów, to jest to na tyle marginalne, że można skupić się wyłącznie na aspektach łagodzących obyczaje, a przede wszystkim podniebienie. Znajdziemy tam wspominane już wcześniej smakołyki, ale i również Usteckie Krówki, desery, powidła, bezy i wiele innych dobrych rzeczy. Szkoda, że nie mają filii we Wrocławiu, zdecydowanie po kilka smaków z chęcią bym wrócił, bo na pewno jak wrócimy do Ustki, to nasza stopa zawędruje do Mistrala.
Ważne! Posiadają niezrównany kącik dla dzieci, który został pokochany tak bardzo, że chyba będziemy musieli zakupić parę zaczerpniętych stamtąd akcesoriów. Aurelia nie chciała się z nim rozstać, a że radziła sobie tam naprawdę dobrze dodatkowo przyciągała zainteresowanie innych gości lokalu. Ot, warto mieć takie miejsce u siebie. Good Job Mistral Cafe!
Restauracja „Weranda”

Skoro jesteśmy przy tematach jedzeniowych, to mimo tego, że stołowaliśmy się głównie „u siebie” mieliśmy też okazję szamać małe co niego pod strzechą tej kolorowej restauracji. Look Master Werandy (link do strony), to człowiek o wielkim sercu i kreatywności i strzelam, że ów gastro na Instagramie wśród usteckich jadłodajni dzieli i rządzi.
Wizualny aspekt to jedno, smakowy drugie. I tutaj również była naprawdę genialnie. Świadczyć o tym może i to, że Aurelia zupę pomidorową jak i rosołek pałaszowała do ostatniej nitki makaronu. Zaś rybki, burgery, czy inne dania, które miały okazje wylądować na naszych talerzach również robiły robotę. Zarówno na języku jak i w żołądkach, bo porcje smaczne i solidne, a że paragonów grozy nie było, to i byliśmy tam więcej niż raz.
Wejście na plażę nr. 9

Krok za krokiem jesteśmy coraz bliżej morza. Wejście nr. 9 będące rzut beretem za Werandą (przyznacie, że jest konsekwencja prowadzenia narracji?) daje pewien komfort. Jest na tyle daleko od centrum Ustki, że gawiedzi tam jakby mniej. Wszak nie oznacza to, że jej nie ma wcale, acz nie jest to centralna plaża tego miasta i parawaning nam (prawie) nie groźny.
Wejście to polubiliśmy z jeszcze jednego wcale nie prozaicznego powodu. Tuż przed jest szalet (płatny), daszek co by uchronić się przed niezapowiedzianą nawałnicą oraz piękny duży plac zabaw. Posiadacze starszych dzieci również znajdą coś dla siebie, ponieważ jest tam las wspinaczkowy oraz popularna i przez to trochę już wyeksploatowana siłowania zewnętrzna.
PRO TIP FOTO! Na wieczór w godzinach około zachodowych w morze wypływa statek „Dragon” i gdy jesteśmy na plaży, to może zdarzyć się tak, że statek ten będzie pływał na tle zachodzącego słońca. Piękny widok i świetna okazja do cyknięcia sobie ładnej pamiątki.
Orzechowo, Wydma Orzechowska, Wieża widokowa w Orzechowie

Z każdej wschodniej plaży Ustki widać na jeszcze dalszym wschodzie majaczącą w oddali wieżę. Jednak nim się do niej udamy warto sprawdzić czy jest już otwarta. Na stan czerwcowy nie była, więc jeśli chodzi o tę atrakcję obeszliśmy się smakiem. Nie wszystko nad morzem musi być dobre, tu nie było, bo wieża była zamknięta z racji uszkodzonej balustrady. Z drugiej strony lepiej z takiej wieży nie spadać, ponieważ może to być niezbyt przyjemne.
Same Orzechowo oprócz ścieżki edukacyjnej z rodzajami orzechów (a jak!) oraz wcale nie najgorszej jakości domkami wypoczynkowymi nie porywa zanadto. Muszę jednak przyznać, że mimo tej skromności jest ładne. Zaś na pewno bardzo ładna jest wydma, którą mija się zmierzając do Orzechowa powyższą trasą. Jest duża, szeroka i podobnie jak Orzechowo ma interesująco poprowadzoną trasę dydaktyczną, aż chce się czytać (i czytane było).
Skarpa Orzechowska i rzeka, która wpływa do morza

Ta część Orzechowa zdecydowanie jest piękna. Tu powstało tez całkiem dużo zdjęć (i pewnie też dzieci), bo zachody słońca w tym miejscu to majstersztyk natury. Będąc w Ustce trzeba tam zajrzeć, szczególnie przy ładnej pogodzie. Gdy jest gorsza, cóż może być trochę niebezpiecznie, szczególnie, że skarpa nie jest w żaden sposób zabezpieczona, a do morza tam naprawdę blisko.
Do Bałtyku wpływa tam rzeka. Mała ku prawdzie, ale efekt wielki, bo jak na dłoni widać efekt mieszającej się wody słodkiej i słonej. Poza tym strumyk tak leniwie płynie jakby to właśnie morze miało się prosić o jej skromne zasoby. Cud, miód, poezja. Ja bym to tam usiadł i się patrzył, gdyby tak czas (i rozbrykana córka) nie gonił do przodu.
Z Orzechowa do Ustki przy sprzyjającej aurze można wracać plażą. Jest tam wąsko i urwiście, ale wielu to nie przeszkadza. I tu można o zachwyt, bo skarpa pokazuje swe złożone oblicze. Widać warstwy, a gdzieniegdzie przesiąka i skapuje nagromadzona w skałach i ziemi woda. I tu się jawi szansa na wycieczkę geologiczną.
Latarnia Morska

I tu nie byliśmy! Acz nie dlatego, że być tam nie chcieliśmy, bo było zupełnie inaczej, ale dlatego, że w Czerwcu jak i we wszystkie inne miesiące oprócz Lipca i Sierpnia latarnia ta jest otwarta okazyjnie. W terminie naszej ustkowej wyprawy (czerwiec) była to sobota, a sobota w naszym wypadku była dniem w którym z Ustką się żegnaliśmy. Smuteczek.
Zaś w lipcu i sierpniu czynna jest codziennie od 10 do zmierzchu. Ba dum cyk.
Stawek Upiorów

StaAaAwek UpioOoOrów!. to takie miejsce trochę dla leniwych. W sensie jak się Wam bardzo nie chce wychodzić gdziekolwiek, a jednak wypadałoby się gdziekolwiek wybrać, to można właśnie tam. Ma on swoją historię, krwawą, trochę straszną i trochę nie. Warto się tam wybrać, ponieważ jest tam dobre zaplecze na grilla, ognicho, albo zwykłe wypasanie z procentem w roli głównej. Oczywiście nie zalecam kąpieli po spożyciu, bo stawek upiorów może dla kogoś nim faktycznie się stać.
Stawik można obejść dookoła, bo jest tam stosowna, nawet solidna kładka. Co więcej gdybyśmy jednak zechcieli się stamtąd wybrać w dalszą podróż np. pociągiem, to jest taka możliwość, bo tuż obok znajduje się Stacja Ustka Uroczysko. Miejsce skromne, ale wygodne.
III Molo w Ustce

Ten kto nazwał III Molo w Ustce molem był co najmniej dobry w żartach. III Molo ma tyle z molem wspólnego, że wystaje trochę w głąb morza, ale na tym podobieństwa się kończą. Jeśli ktoś czyta, że jest to molo i wyobraża sobie molo sopockie, to wyobraża sobie zdecydowanie za dużo. Ot relikt przedwojennej przeszłości, gdy niemiaszki kombinowali coś tam z tego zrobić, ale im nie pykło, bo zaczęli za bardzo szabelką machać. Zdarza się!
Niemniej dla wolnego turysty, który to lubi przestrzeń i mniej zagospodarowaną (patrz skomercjalizowaną) przestrzeń III Molo może okazać się strzałem w 10. Jest tam kamieni tak dużo, że gdyby je stamtąd zabrać można by i Giewont usypać, a i tak pewnie tychże zostałoby bez liku. Polecam uważać na palce, można sobie krzywdę zrobić.
Jest to teren o charakterze wybitnie postmilitarnym, więc jeśli dobrze poszukamy, to znajdziemy sporo pozostałości po schronach i innych wojskowych fortyfikacjach. Zaś jeśli byśmy zawędrowali trochę za bardzo na zachód np. plażą to jest spora szansa, że napatoczymy się żandarmerii wojskowej. Jest tam poligon, i słychać, że sporo się tam dzieje. W eksploracji wybrzeża lepiej się w pewne rejony nie zapuszczać, szczególnie teraz.
Dolina Charlotty

Ostatnią z prezentowanych atrakcji Ustki i okolic, jest okolica Ustki, a nie ona sama. Z Ustki można się tam dostać autem, pieszo, albo pociągiem. Z tych 3 opcji najbardziej polecam pociąg, bo szybko się tam jedzie, paliwo drogie, a na pieszą wędrówkę ciut za daleko, ale jak kto woli.
My oczywiście wybraliśmy się torami, drezyną made by Koleje Pomorskie do Gałęzinowa z którego przedreptaliśmy do miejsca docelowego. Dolina Charlotty to obszar w którym każdy znajdzie coś dla siebie m.in.:
- ZOO – z najróżniejszymi zwierzętami, nie jest to poziom ten co np. we Wrocławiu czy Poznaniu, ale jak na warunki podmiejskie, jest dobrze. Co więcej trasa jest poprowadzona bardzo ładnymi ścieżkami, a na tych w dużej mierze towarzyszą nam postacie z różnych bajek. Są też wyspy i możliwość opłynięcia ich łódką. Nas najbardziej zainteresowały osły giganty, których sztuk na świecie jest coś ponad 300 (THIS IS OSŁA!!!)
- Stadnina koni – nie byliśmy, ale koniki wypasały się zacnie.
- Fokarium – i tu mam mieszane uczucia, bo woda w basenach była tak brudna, że po zejściu do pomieszczenia z oknami pod wodą, widać było tylko pływający w niej syf. Na szczęście pokaz umiejętności trenerskich i ich prozdrowotny charakter wzbudzał nadzieję, że ta niedogodność jest przejściowa, a ludziom tam pracującym naprawdę zależy na dobru tych zwierząt.
- Amfiteatr – odbywają się tam koncerty, standupy, i kabarety
- Dolina Charlotty Resort&Spa – czyli miejsce, gdzie można zjeść, zrelaksować się i odpocząć, pozbywając się przy tym większych ilości gotówki.
W miejscu tym spędziliśmy raptem parę godzin, ale wizyta ta była dla nas prawdziwą przyjemnością. Z pewnością następnym razem poświęcimy Dolinie Charlotty więcej czasu.
Ustka: Co się udało, a co nie udało
Jak to na każdej wyprawie oprócz chwil uniesienia zdarzają się również potknięcia i wpadki. W naszym przypadku wcale nie było inaczej. Oto kilka z nich:
- Bilety – o ile zakup biletów do Ustki był bezproblemowy, to zapomnieliśmy się z zakupem tych na powrót. Sprawiło to, że zamiast wracać w Niedziele, wracaliśmy w Sobotę, czyli oprócz stresu, że nie mamy jak wrócić przepłaciliśmy za dodatkową niewykorzystaną dobę.
- Nocleg (mea culpa) – tu też chyba nie wykorzystałem w pełni swoich możliwości poszukiwawczych, bo mimo, że nie mieliśmy auta, mieliśmy mieszkanie z miejscem parkingowym. Tak właśnie…
- Mała wpadka ze spodniami – dzieci tak mają, że czasami im się zdarza zrobić więcej niż jest to w graniach normy pampersowej (ich prawo) i coś tam uleci. Gorzej jak rodzice nie przygotują się na tę ewentualność i nie zabiorą dodatkowej pary spodni. To ten powód przez który wyprawa do Doliny Charlotty trwała tylko parę godzin.
- Opłata uzdrowiskowa – jakoś nie pytaliśmy (i nikt nam wcześniej nie powiedział), dlatego wielkim naszym zdziwieniem był fakt, jak powiedziano nam (w końcu) w Centrum Informacji Turystycznej, że opłata ta daje pewne benefity. Szkoda, że było to bliżej końca naszej wyprawy, bo z pewnością mogliśmy inaczej rozplanować pewne atrakcje będąc uzbrojeni w tę cenną wiedzę.
Czy mogliśmy uniknąć tych błędów? Owszem! Wystarczyło zaciągnąć języka, bardziej pilnować terminów i lepiej zadbać o organizację naszych wycieczek. Czy jednak jesteśmy na to bardzo źli? Nie! Bo to nasze pierwsze wspólne wakacje, a na błędach warto się uczyć. Choć i tak lepiej ich nie popełniać.
Kierunek Ustka: Podsumowanie
I tak oto docieramy do końca tej opowieści. Możemy szczerze powiedzieć, że pomimo błędów, wpadek i nieścisłości nasze pierwsze wspólne wakacje były wspaniałe. Jeżeli jakiś facet, mężczyzna, ojciec gdzieś w sobie trzyma uczucia mówiące, że RODZINA jest dla niego najważniejsza. To dobre wakacje są wspaniałą okazją do tego, aby to uzewnętrznić. Przeżywać przygody i odkrywać świat z najbliższymi, a dzięki temu zmieniać życie w pełną pasji wędrówkę.
Świat naprawdę jest niesamowity. Pokazały nam to nie tylko cuda natury, rzeka wpadająca do morza i bawiąca się z nim w akt dyfuzji, czy też klify i morskie fale, ale przede wszystkim uśmiechy mojej żony i córki, gdy bawiły się na plaży w piasku. Ten czas , to dar. Bezcenny i godny wykorzystanych na niego środków. Nie tylko finansowych, ale i poświęcenia, troski o bliskich oraz miłości.
I niech każda wyprawa znów taka będzie, a będzie taka jaka ma być! Czego życzę i Wam nie tylko na te wakacje.